środa, 16 stycznia 2013

Zima zmieniła wszystko...

   Zima była okrutna. Surowa, pierwotna i niezależna. Biały puch, przykrywający ziemię, zmarznięte gałęzie, szare niebo. Wszystko to było częścią jednej układanki, tworzącej jeden, piękny krajobraz. Jednocześnie stanowiło coś samotnego i odosobnionego, coś nieoczywistego.
   Zima była przemyślana pod każdym względem. Pokazywała ludziom jak przyroda może ranić, tylko po to, by potem udowodnić jak bardzo jest piękna. Śnieżne lawiny, okrutne zimno i lód. Zamarznięty świat  We wszystkim tym tkwiła jednaj subtelna obietnica ciepła, które miało przyjść wraz z nadejściem wiosny.
   Zima była czasem samotności i wymarcia. Sprawiało to jednak, że była sobą. Piękna i niezależną damą kroczącą dumnie przez swoje królestwo. Kroczącą samotnie.
   Siedząc pośród ośnieżonych drzew myślałam nad tym, ile piękna mają w sobie, otaczające mnie białe drzewa  przybierające najróżniejsze kształty pod przykryciem śniegu. Byłam pośród nich tylko małą, skuloną  z zimna dziewczynką. Słońce było już na granicy horyzontu, zaraz cały świat miała ogarnąć ciemność. Również moja postać miała zostać zamknięta w szczelnej kopule nocy.
   Ja jednak nie miałam zamiaru odejść. Postawiłam sobie za cel obejrzenie nadchodzącego wschodu słońca i miałam zamiar to zrobić. Chciałam zobaczyć czerwone promyki przebijające się przez granatową powłokę firmamentu. Tylko mój przyjaciel mógł przekonać mnie do porzucenia mojego niecnego planu. Na moje nieszczęście to właśnie on pojawił się przy mnie po parunastu minutach i nic nie mówiąc wyciągnął do mnie dłoń. Chwyciłam jego ciepłe palce w swoje - zimne i zmarznięte i już wiedziałam, że to nie pech, ale szczęście sprawiło, że mam kogoś takiego.
Tak się cieszę, że tu jesteś.
To mi pomaga
uświadomić sobie,
jak piękny jest mój świat.*
- Chodź do domu. Jest strasznie zimno, zaraz będziesz chora - powiedział głosem przytłumionym przez gruby szalik. Zawsze się mną opiekować, od najmłodszych lat. Był dla mnie jak starszy brat, którego nigdy nie miałam. 
- Wiesz dobrze, że się nie zgodzę - powiedziałam i mimowolnie się uśmiechnęłam. Jego oczy błysnęły w świetle pojawiającego się powoli księżyca.
- A jak bardzo ładnie cię poproszę i obiecam, że przyjdziemy tu jutro rano? - zaproponował. Zawsze miał dar przekonywania mnie do różnych rzeczy, tym razem też mu się udało. 
- No dobra - powiedziałam wstając - Ale tylko dlatego, że jest mi zimno - dodałam ze śmiechem. 
- Jasne, jasne. Ścigamy się do domu... Start! - krzyknął i ruszyliśmy biegiem. Przedzieraliśmy się mozolnie przez zaspy białego puchu, mięśnie bolały mnie od wcześniejszej pozycji, ale to nie miało żadnego znaczenia. Podczas biegu co jakiś czas spoglądałam na śnieg i na chłopaka zarysowanego na nim, ale moim głównym celem było dobiegnięcie do celu przed nim. Kiedy zobaczyłam ciemny kształt wiedziałam, że jestem już blisko domu. To był mój las. Tajemniczy, straszny i zupełnie odmienny od tego, w którym znajdowałam się jeszcze kilka minut wcześniej. W tamtym nie było tej dziwnej dzikości i świadomości tajemnicy, które skrywały drzewa w moim lesie. Chciałam wejść do niego, poznać sekrety, które górski wietrzyk składał dziuplom  trawom, wszystkim ścieżkom. Powstrzymywał mnie strach. Bałam się. Ciekawość, jednak pokonywała go, powoli, ale skutecznie. Z każdym dniem zbliżałam się do upragnionego wejścia pośród dębów. 
- Wygrałem!! - krzyknął chłopak stając przed moimi drzwiami. Nie zauważyłam nawet, że przestałam biec i stałam w miejscu patrząc na drzewa. Szybko zebrałam się w sobie i podbiegłam do błękitnego budynku. 
- Pierwszy i ostatni raz - zaśmiałam się - Bądź po mnie z samego rana, dobrze? - spytałam.
- A wstaniesz??
- Tego nie mogę zagwarantować - odparłam, a moje wargi znowu rozchyliły się w mimowolnym uśmiechu.
- No to do zobaczenia Młoda - zaśmiał się, na co zmierzyłam go zabójczym spojrzeniem.
- Do jutra Stary - odparłam i weszłam do domu. Mama siedziała na kanapie w salonie, tata gotował coś w kuchni, a moje malutka siostra oglądała jakiś film. Zajrzałam do niej na chwilę i poszłam do swojego pokoju na piętrze. Jako jedyna mieszkałam na górze. Mimo wczesnej pory położyłam się do łóżka, przykryłam ciepłą pościelą i momentalnie zasnęłam.
   Rano było spokojnie. To chyba jedyne określenie na tę porę. Cichy świat, nigdy niedotknięty człowieczą ręką. Mimo, że nie udało mi się zdążyć na zapierający dech w piersi wschód słońca, widok za oknem również był niesamowity. Samotny wilk, spacerujący na skraju lasu. Jego futro był szare, w pewnych miejscach posklejane zaschniętą krwią. Musiał mieć za sobą wiele walk na śmierć i życie. Był bardzo wychudzony. Odchylił  łeb w tył i zawył przeciągle. Dostałam dreszczy. Tak wyło tylko stworzenie, które szykowało się do jakiejś bitwy. Wilk zaczął posuwać się w kierunku mojego domu. Wstałam z łóżka i podeszłam do okna w momencie, w którym on brał rozbieg. Kilka sekund później szklane drzwi prowadzące na taras leżały na ziemi rozbite na drobne kawałeczki, a szary wilk był już w salonie. Usłyszałam krzyk i zbiegłam po schodach na parter. Na górze byłam bezpieczna, ale to na dole byli moi bliscy. Potrzebowali  pomocy. Weszłam do salonu i zobaczyłam moją siostrzyczkę leżącą na ziemi z przerażeniem na twarzy i wielkiego, głodnego wilka nad nią. Tata stał po drugiej stronie pokoju z nożem kuchennym w ręku. Wiedziałam, że on nie będzie w stanie pokonać osobnika takich rozmiarów. Moje serce przyśpieszyło. Nie mogłam stać w miejscu, kiedy mojej siostrze groziło takie niebezpieczeństwo, ale strach nie pozwalał mi zrobić ani jednego kroku. Nagle przypomniałam sobie, że tata trzyma strzelbę w gabinecie. Pobiegłam szybko po schodach na górę i chwyciłam broń leżącą na biurku. Kiedy wróciłam prawie zemdlałam. Wilk rozdzierał właśnie pazurami policzek mojego ojca. Podniosłam strzelbę do twarzy, by wycelować, ale nie umiałam strzelać. Łzy zaczęły płynąc z moich oczu. Nie wiedziałam, co robić. Wzięłam głęboki oddech i wykonałam kolejną próbę. Tym razem udało mi się powstrzymać trzęsienie się rąk. Wymierzyłam w wilka i nacisnęłam spust. Rozległ się krótki, głośny strzał i stworzenie leżało na ziemi. Ostatni raz zachłysnęło się powietrzem i nie wydało z siebie już ani jednego dźwięku. Strzelba wypadła mi z rąk. Kolejna porcja słonych łez napłynęła do oczu. Była zima, wilki nie miały pożywienia. Gdyby tylko ten nie zbliżył się do naszego domu, nie musiałabym strzelać. Nie musiałabym zabić żywej istoty. Patrzyłam w jego oczy, na jedno pokryty krwią pysk, a w mojej głowie kołatała się tylko jedna myśl :
Nosimy grymasy śmiejącej się śmierci...*
   Patrząc na zimę przez pryzmat strasznych wydarzeń tamtego grudniowego poranka, nie mogłam myśleć o niej tak samo, jak kiedyś  Do mojej listy określeń dodałam słowo ,,niebezpieczna". Nie udało mi się jednak przestać jej kochać. Nadal była dla mnie tak samo niezwykła, jak kiedyś. 
   Zima była, jaka była. Nieokiełznana, piękna i nieprzewidywalna. Nic nie było w stanie jej zmienić. Nic nie było w stanie jej dorównać i tylko wspomnienie tamtych zdarzeń nie pozwalało mi już z taką beztroską czekać na kolejny świt i następną zorzę...

Elo Morelo! xD
Piszę do Ciebie bezpośrednio kochany czytelniku. Nie udało mi się wstawić rozdziału, ale to jedno z opowiadań na konkurs. Tematyka przyrodnicza. Mam nadzieję, że Ci się podoba :) Wiersz, to jedno z dzieł R.M.Rilke, a cytat jest z książki pt. ,,Drżenie" Czekam na Twój komentarz!!!
voldek :) ^^

1 komentarz:

  1. Twój blog jest w pewien sposób najlepszym blogiem jakim czytałam, a uwierz mi było ich wiele. Mam nadzieję że szybko dodasz kolejny rozdział bo mnie to strasznie wciągnęło. Wiedz tez że jestem bardzo wybredna w opowiadaniach, muszą się one składać w jedność,mieć w miarę poprawną piosownię i treść, a wiedz że twoje opowiadanie jest na wiele lepszym poziomie. No cóż więc powodzenia w pisaniu kolejnego rozdziału /Hazzoholiczka <3

    OdpowiedzUsuń

Directioners